Jak fascynująca jest genealogia wie każdy, kto przeglądając mikrofilmy wydawał okrzyk radości znajdując po wielu dniach czy tygodniach akt urodzenia pradziadka czy nazwisko panieńskie prababci. Jak wciągającą pasją jest genealogia wie każdy kto odczuwa ogromną satysfakcję gdy może dodać do swojego drzewka następnego przodka lub datę. Nie możemy jednak zapominać, że nasi przodkowie, to również historia, która toczyła się nie gdzieś obok nich, ale byli oni jej uczestnikami. Genealogia to też codzienne życie naszych przodków, ich zmartwienia i radości, zwyczaje i obrzędy, to jak się ubierali, co jedli, jak zarabiali na życie, na co chorowali, w co wierzyli i co kochali. Genealogia to również teraźniejszość zbudowana na fundamentach historii.
Wybierzmy się więc na wędrówkę po „Polskich Drogach”, tych z przeszłości i tych obecnych.
W pierwszym artykule z tego cyklu poznamy niektóre działy wytwórczości wiejskiej zaspokajające podstawowe potrzeby bytowe oraz dowiemy się jak i gdzie możemy zobaczyć a nawet sami spróbować stworzyć coś użytecznego prostą techniką stosowaną przez naszych przodków.
Ginące Zawody
Aż do przełomu XIX i XX wieku, a w niektórych rejonach Polski do początków XX wieku wieś polska była samowystarczalna, co oznacza, że w większości gospodarstw wszystkie prace, począwszy od budowy domu a na przedmiotach codziennego użytku, ubraniu i jedzeniu skończywszy wykonywane były w ramach rodziny i tzw. pomocy sąsiedzkiej. Ewentualne nadwyżki sprzedawano, bądź wymieniano na inne na wiejskim targu. W tym czasie w miastach już od wielu wieków istniały cechy, czyli organizacje skupiające rzemieślników. Wieś pozostawała jednak na uboczu wszelkiej urbanistyki. Wynikało to po trosze ze stosunków własności ziemskiej – Pan nie był zainteresowany inwestowaniem w poszczególne gospodarstwa, prymitywna kultura rolna nie przynosiła dochodu w postaci gotówki, a sami chłopi pełni byli konserwatywnych lęków przed wprowadzaniem wszelkich zmian. To, co dawne było zawsze lepsze, bo już wypróbowane i oswojone.
Nie należy jednak przypuszczać, że te wiejskie wyroby były prymitywne i mało atrakcyjne. Oprócz funkcjonalności, przedmioty te odznaczały się dużą indywidualnością, estetyką a nierzadko też artyzmem. W każdej wsi był ktoś, kto miał szczególne zdolności w jakiejś dziedzinie i doskonale znał swój warsztat pracy. Zwykle były to zdolności i umiejętności przekazywane z dziada pradziada w jednej rodzinie. W niektórych rodzinach te tak bogate i żywe do niedawna tradycje rękodzieła ludowego przetrwały do dzisiaj i są kultywowane przez potomków mistrzów kowalstwa, garncarstwa, łyżkarstwa, tkactwa i wielu innych ginących już zawodów. Z inicjatywy działu Etnografii Muzeum Podlaskiego w Białymstoku w 1994 roku powstał niezwykle interesujący Szlak Rękodzieła Ludowego Województwa Podlaskiego. Każdemu, dla kogo podróż do Polski ma wymiar sentymentalny wizyta w miejscach znajdujących się na trasie Szlaku Rękodzieła Ludowego pozwoli na bezpośredni kontakt z tradycją i duszą czasów naszych przodków.
Kowalstwo
Szlak wiedzie zachodnim skrajem Puszczy Knyszyńskiej. Pierwszy przystanek to kuźnia Mieczysława Hulewicza we wsi Czarną Wieś Kościelną. Mieczysław Hulewicz to niezwykle barwna postać. Ze swadą gawędziarza opowiada o historii i współczesności kowalstwa i z głęboką wiedzą fachowca mówi o warsztacie swojej pracy. Od wieków kuźnia była jednym z najważniejszych miejsc we wsi. Tutaj powstawały podstawowe narzędzia potrzebne w gospodarstwie takie jak sierpy, kosy, siekiery, lemiesze do pługa, brony, łańcuchy czy noże. Wraz ze wzrostem zamożności wsi kowal trudnił się też wyrobem ozdobnych klamek czy okuć do skrzyń i powozów. Aby okazać swą pobożność bardzo często fundowano okazałe żelazne krzyże, które stawiano w przydrożnych kapliczkach lub na cmentarzach. Kuźnia pełniła też rolę warsztatu usługowego, w którym dokonywano wszystkich niezbędnych napraw narzędzi metalowych i oczywiście podkuwano konie. Kowal był osobą bardzo we wsi szanowana, często umiał pisać i czytać. Nie tylko podkuwał konie, ale też potrafił je leczyć. Dodatkowo pełnił też funkcję wioskowego dentysty. W praktyce jego rola ograniczała się jednak tylko do wyrywania zębów. Nieodłącznym elementem praktyki dentystycznej było podawanie pacjentowi znieczulenia i przyjmowanie podziękowania już po zabiegu. W obydwu wypadkach stosowano ten sam środek – butelkę wódki. Kuźnia była miejscem, gdzie toczyło się życie towarzyskie wsi. Przychodzili tu sami mężczyźni oddając się tzw. „męskim plotkom” lub „męskim dyskusjom” jak kto woli.
Podstawowym surowcem wykorzystywanym w kuźni jest oczywiście żelazo. W początkach średniowiecza kowale sami je sobie wytapiali z rudy w tzw. dymarkach, Później korzystali z usług kuźników a od XIX wieku wytopem żelaza zajmowały się już huty. Surowiec był stosunkowo drogi, więc kowal zawsze miał mały składzik złomu, który zaopatrywali mieszkańcy wsi.
W obecnych czasach, kowale zajmują się głównie wyrobem przedmiotów artystycznych. Sztuka to trudna i wymagająca zarówno siły jak i poczucia piękna oraz niezwykłej wiedzy fachowej. Przepiękne prace kowalskie, które Pan Mieczysław umie wyczarować z kawałka metalu znane są i cenione na całym świecie. Zdobył wiele prestiżowych nagród na festiwalach kowalstwa. Jak sam mówi kuje tak jak mu dusza podpowiada. Zgodnie z zasadą każdego kowala wszystko w życiu da się zrobić, trzeba tylko najpierw dobrze rozgrzać, gdy materiał jest już wystarczająco gorący uderzamy młotkiem, a każde uderzenie powinno być jak pocałunek złożony na ciele kobiety, można mu wtedy nadać każdą wymarzoną formę.
Garncarstwo
To jedno z najstarszych rzemiosł znane od neolitu. Na ziemiach polskich wyroby gliniane pojawiły się ok. 5400 lat p.n.e. Na początku naczynia lepiono ręcznie z cienkich pasków lub wałeczków gliny i wypalano w ogniskach. Ok. 300 lat p.n.e. przybyli do nas Celtowie, którzy wzbogacili garncarskie rzemiosło o koło garncarskie i specjalne piece do wypalania. Na początku były to koła napędzane ręcznie i służyły one do obtaczania już ulepionych naczyń. Do obsługi takiego koła potrzebne były dwie osoby. Dopiero wiele wieków później, gdy zaczęto powoli kontaktować się z zachodnią Europą wprowadzono dwutarczowe koło poruszane nogami, które nabierało dużej prędkości obrotowej. Pozwolił to na bezpośrednie formowanie naczynia na kole.
Na naszym Szlaku Rękodzieła Ludowego pozostajemy jeszcze we wsi Czarna Białostocka. Pierwszym garncarzem we wsi był Antoni Piechowski, który przybył z Knyszyna do Czarnej Wsi Kościelnej w 1799 roku. My udajemy się na ulice Piękną 27 do gospodarstwa Mirosława Piechowskiego, którego ojciec Bolesław też jest garncarzem i jego dziadek i pradziadek też byli garncarzami, ale w jakim stopniu zachodzi pokrewieństwo ze wspomnianym Antonim niestety nie wiadomo. Należałoby tu więc skorzystać z pomocy genealogów. Pan Mirosław chętnie opowiada o całym procesie produkcji naczyń, pokazuje jak szybko i jak piękne formy powstają w jego rękach oraz pozwala zasiąść za kołem i spróbować swoich możliwości. Patrząc na pracę Pana Mirosława ulepienie najprostszego naczynia wydaje się rzeczą prostą, ale dopiero w momencie, gdy sami próbujemy to zrobić zdajemy sobie sprawę jak dużych umiejętności warsztatowych wymaga ta praca.
Rodzina Pana Mirosława posiada ziemię na której wciąż występują pokłady gliny, tak więc cały proces produkcji od wydobycia i przygotowania gliny do momentu wyjęcia gotowego naczynia z pieca jest wykonywany przez Pana Mirosława.
Aby glina nadawała się do obróbki musi być jednorodna, bez żadnych grudek i zanieczyszczeń. Należy ją wykopać jesienią, aby w zimie dobrze przemarzła. Potem polewa się ja wodą, aby się „zluzowała” i nabrała lepkości. Następnie trzeba ją dobrze ubić (kiedyś ręcznie młotami, teraz za pomocą specjalnych walców) a potem zmielić i usunąć wszystkie zanieczyszczenia. Proces ubijania i mielenia przeprowadza się kilka razy. Tak przygotowaną glinę trzeba wyrobić rękoma jak ciasto drożdżowe i dopiero potem formować wałeczki, które na kole garncarskim stają się pięknymi naczyniami. Takie surowe produkty muszą schnąć przez ok. 3 tygodnie. Następnie wypala się je w specjalnym piecu w temperaturze ok. 1000 stopni Celsjusza. Temperatura oceniana jest na oko na podstawie koloru płomienia i stanu „szkliwa”. Wypalanie trwa kilkanaście godzin. Potem piec stygnie przez 24 godziny i dopiero wtedy można naczynia wyciągnąć. Piece opala się drewnem.
Cały proces produkcji od dolania odpowiedniej ilości wody do leżakującej gliny, poprzez odpowiednie jej wyrobienie, po utrzymywanie temperatury pieca wymaga niezwykłych umiejętności i doświadczenia. Żadna maszyna nie jest w stanie zastąpić talentu i ludzkiej pracy. Obecnie wyrabiane przez Pana Mirosława naczynia służą głównie jako elementy dekoracyjne, ale zaczynamy powoli doceniać smak makowca ukręconego w glinianej makutrze a smak kiszonych ogórków z glinianego gara to jak wspomnienie młodości.
Kupując naczynia w pracowni Pana Mirosława możemy być w 100 procentach pewni, że produkt jest hand made in Poland a na własnoręczne ulepiony garnecek zawsze będziemy spoglądać z sentymentem.
Łyżkarstwo
Zaopatrzyliśmy się już w naczynia, musimy teraz mieć czym w nich mieszać. Udajemy się więc do wsi Zamczyska, która leży zdawałoby się na końcu świata, gdyż po drodze kończy się asfalt i do gospodarstwa Pana Mieczysława Baranowskiego docieramy zwykłą żwirówką. W końcu XIX wieku i na początku XX, cała wieś, czyli 10 domów zajmowała się wytwarzaniem łyżek, teraz tylko Pan Mieczysław kultywuje stare tradycje pozostając jedynym mistrzem łyżkarstwa na Podlasiu. Tak jak za dawnych czasów, przy pomocy najprostszych narzędzi wykonanych przez kowala wyczarowuje w kilka minut z kawałak drewna najpotrzebniejsze w gospodarstwie domowym przedmioty czyli łyżki i warząchwie. Podstawowym surowcem jest świeżo ścięte i jeszcze mokre drzewo osiki, olchy lub brzozy.
Obecnie wytwarzane drewniane łyżki mogą służyć do ozdoby, ale równie dobrze możemy nimi zamieszać grochówkę czy zaczerpnąć mleka z glinianego garnka.
Tkactwo
Tkactwo wiejskie było kiedyś zajęciem sezonowym. Latem obrabiano pole, a zimą zajmowano się wytwarzaniem wszystkich niezbędnych przedmiotów w tym ubrań, obrusów, narzut i dywanów. Tkactwem zajmowały się kiedyś głównie kobiety i tak pozostało do dzisiaj. Na Szlaku Rękodzieła Ludowego Podlasia ważną rolę odgrywa tkactwo dwuosnowowe, które stanowi jedną z najciekawszych, wciąż jeszcze żywych na Podlasiu, dziedzin polskiej sztuki ludowej. Istnieje tu ono co najmniej od połowy XIX wieku. Technika dwuosnowowa przeniknęła na te ziemi z Prus wschodnich.
Tkactwo dwuosnowowe to specyficzna i dosyć skomplikowana technika tkacka, dzięki której powstają tkaniny o niepowtarzalnym uroku. Tkaniny składają się z dwóch warstw w przeciwstawnych kolorach, przy czym obie warstwy połączone są ze sobą na brzegach i w miejscu wzoru. Wzór jest po obydwu stronach identyczny w kształcie, ale przeciwstawny kolorami. To kolorystyczne zróżnicowanie opiera się na zasadzie negatywu i pozytywu. Ten typ tkactwa wymaga od tkaczki nie tylko wysokich umiejętności, ale także dużej wyobraźni artystycznej potrzebnej do skomponowania całości.
Pracowni tkactwa dwuosnowowego jest na Podlasiu dosyć sporo, niemniej największą sławą i uznaniem cieszy się Pani Teresa Pryzmont z Wasilówki. Jej prace znajdują się w muzeach i prywatnych kolekcjach w kraju i za granicą. Zdobyła też kilka prestiżowych nagród na międzynarodowych wystawach.
Pani Teresa wychowywała się w domu o tradycjach tkackich, jako mała dziewczynka bawiła się między krosnami i w stosach wełny. Zarówno jej mama jak i babcia zajmowały się tkactwem, niemniej techniki dwuosnowowej nauczyła ją babcia.
Jak mówi sama Pani Teresa technika dwuosnowowa ujęła ją tym, że pozwala na wplecenie w tkaninę swoich myśli, wyobraźni i wspomnień. Jest to praca bardzo żmudna, ale pozwala na uzewnętrznienie swojej duszy. Jeśli tka wzory, które się powielają, lub ktoś zamówi sobie jakiś konkretny motyw, to wtedy szkic powstaje najpierw na papierze, ale jeżeli pracuje nad swoją własną koncepcją to po prostu siada do krosna i tka. Jest to już najwyższy poziom mistrzostwa, gdyż wzory są realistyczne, głównie o tematyce przyrodniczej i sceny z życia wsi.
Pani Teresa z ochotą opowiada o swojej pracy i pokazuje jak wygląda „gramplowanie” wełny, jak formuje się nitkę i jak operuje krosnem. Oczywiście można też samemu usiąść do kołowrotka i spróbować. Zapewniam, że nie jest to łatwe i wymaga perfekcyjnej koordynacji pracy nogi i rąk. Niemniej z pomocą Pani Teresy udało mi się usnuć kawałek wełnianej nitki. Potem powinnam tę nitkę sparzyć wrzątkiem, żeby nabrała miękkości, ewentualnie pofarbować naturalnymi barwinkami i zrobić na drutach berecik dla… lalki, więcej nici niestety nie udało mi się usnuć.
Zawodów, które powinniśmy zachować od zapomnienia jest bardzo dużo. Obecnie w Polsce powstaje dużo stowarzyszeń i organizacji rządowych, których zadaniem jest zadbanie o tradycje i dawną kulturę. Organizowanych jest dużo festiwali i pokazów folklorystycznych. Są one niewątpliwą atrakcją, ale pozwalają nam też zbliżyć się jeszcze bardziej do naszych przodków i do kultury, z której wyrośli, to również nasza kultura.
Bibliografia:
Skuza, Adam Zbigniew (2006), „Ginące Zawody”. Sport i Turystyka. Warszawa: MUZA